Nie tak szybko w "M jak miłość" wyjaśn się, że Franka po urodzeniu dziecka w USA 10 lat temu oddała je do adopcji i teraz jest w stałym kontakcie z rodzicami adopcyjnymi. M jak miłość
Odpowiedzi. Musisz go bardzo zaniedbywać,nie dawać mu jeść itp. A opieka społeczna sama przyjdzie. ;) jedź gdzieś i zostaw dziecko same, albo wpisz kod ,,moveObject on,, a potem usuń sima (trzeba potem wyłączyc kod moveObject off). usuwa się w trybie kupowania. Zobacz 7 odpowiedzi na pytanie: Da się w simsach 2 oddać dziecko do
Koty - Mazowieckie. Koty - Ciechanów. Sortuj: Wybrane dla Ciebie. Jak pozycjonowane są ogłoszenia? Koty do adopcji 14. Koty rasowe 8. Znaleźliśmy 22 ogłoszenia.
Duchowa Adopcja jest modlitwą w intencji dziecka zagrożonego zabiciem w łonie matki. Trwa dziewięć miesięcy i polega na codziennym odmawianiu jednej tajemnicy różańcowej (Ojcze nasz i 10 Zdrowaś Maryjo) oraz krótkiej modlitwy w intencji dziecka i jego rodziców. Do modlitw można dołączyć dowolnie wybrane dobre postanowienia.
Adopcja dziecka starszego. Większość wniosków o przysposobienie małoletniego, składanych do polskich sądów rodzinnych, dotyczy dzieci małych, najczęściej niemowląt. Kandydaci na rodziców adopcyjnych zwykle starają się o adopcję dziecka do 3 roku życia. To właśnie o takie maluszki zabiegają pary kończące kurs adopcyjne.
Dziecko ubrane w jasny garniturek, drobny blondynek, uśmiecha się do nas. Na drugim zdjęciu sama Monika - ciemnowłosa, radosna dziewczyna. Na trzecim Monika z synkiem zawiniętym w kocyk. Fotografia została zrobiona tuż po urodzeniu. Odpisujemy: mamy obawy co do transakcji, nie wiemy, jak powinniśmy to załatwić prawnie.
sbOfbIW. Sprzedaż noworodka była dopracowana we wszystkich szczegółach. Na szczęście kobieta popełniła jeden błąd. Prokuratura już na tym etapie śledztwa nie ma wątpliwości, że w grę wchodzi postawienie zarzutów o handel ludźmi. Matka dała ogłoszenie w internecie Gdyby nie policjanci z Gdańska śledzący portale w związku z przestępczością w cyberprzestrzeni, być może ta historia miałaby tragiczny finał. Dziecko chciała kupić para mieszkająca za granicą. Wszystko było dograne jeszcze przed porodem. Biologiczni rodzice, na co dzień mieszkający pod Kwidzyniem (woj. pomorskie), jeszcze przed rozwiązaniem otrzymali 15 tys. zł. Reszta pieniędzy miała być przekazana po zrzeczeniu się przez matkę praw rodzicielskich. Nie udało się, bo na ślad przestępstwa wpadli policjanci śledzący portale internetowe. Ich czujność wzmogło ogłoszenie w sieci, z którego wynikało, że kobieta będąca w ciąży chce oddać dziecko. Kobieta wyjaśniła w nim, że wprawdzie nie może zatrzymać swojego dziecka, ale też nie chce go porzucić, w związku z czym czeka na kontakt od osób zainteresowanych ofertą. Na ogłoszenie odpowiedziała para mieszkająca poza granicami Polski. Obie strony zorganizowały spotkanie, w którym uczestniczył także konkubent kobiety w ciąży. Uzgodniono cenę - 30 tysięcy złotych oraz warunki sprzedaży. Dziecko przyszło na świat 5 marca 2018 roku. Trzy dni później zostało zarejestrowane w Urzędzie Stanu Cywilnego. Jako ojciec został podany mężczyzna, który odpowiedział na ogłoszenie. Policji udało się zapobiec wywiezieniu noworodka z kraju. Maleństwo jest teraz pod opieką rodziny zastępczej. W związku z tym Prokuratura Okręgowa w Gdańsku postawiła zarzuty obu parom biorącym udział w transakcji. Oskarża się ich o handel ludźmi, za co grożą przynajmniej 3 lata pozbawienia wolności. Biologiczni rodzice dziecka przyznali się do popełnienia zarzuconych im czynów i złożyli wyjaśnienia. Drugi z mężczyzn również przyznał się, zaprzeczył jednak, aby przekazał pieniądze. Natomiast jego partnerka nie przyznała się do popełnienia zarzuconego jej przestępstwa. Cała czwórka jest pod dozorem policji i ma zakaz opuszczania kraju. To przerażające, ale niestety informacje o handlu noworodkami co jakiś czas trafiają na czołówki serwisów informacyjnych w naszym kraju. W pod koniec marca pisałyśmy o tym, jak dziennikarskie śledztwo ujawniło przerażającą prawdę o handlu dziećmi w Polsce. Niemowlę można kupić już za 500 złotych! Dziecko można oddać do adopcji Polskie prawo przewiduje adopcję w sytuacji, gdy matka nie chce dziecka. Zgodnie z Kodeksem Rodzinnym i Opiekuńczym, zrzeczenie – tak popularnie mówi się o oddaniu dziecka do adopcji, to sądowe wyrażenie zgody przez rodziców biologicznych na przysposobienie dziecka bez wskazywania osoby przysposabiającego. Zgodę na adopcję dziecka można wyrazić najwcześniej 43 dni po jego urodzeniu (6 tygodni). Jeśli kobieta jest zdecydowana oddać dziecko do adopcji, może zgłosić się do ośrodka adopcyjnego i tam złożyć wstępną deklarację w tej sprawie. Może także wyrazić zgodę na to, aby po urodzeniu dziecko zostało umieszczone w rodzinie zastępczej do czasu złożenia zrzeczenia w sądzie i znalezienia odpowiedniej dla dziecka rodziny adopcyjnej. Jeszcze w szpitalu położniczym ma prawo poprosić, aby nie pokazywano jej dziecka po porodzie i nie przystawiano go do piersi. Możesz także poprosić personel szpitala o podanie leków zatrzymujących laktację. Będzie musiała złożyć pisemne oświadczenie, że pozostawia dziecko w szpitalu. Zapraszamy do wypełnienia ankiety dla czytelniczek Kliknij w grafikę: W polskim prawie, chociaż nie wyrażona wprost, ale dopuszczona jest tzw. adopcja ze wskazaniem, skracająca procesu adopcyjny do kilku tygodni lub miesięcy. Dzięki takiej formie adopcji dziecko trafia jak najszybciej do rodziców, którzy chcą je zaadoptować, zamiast przebywać w instytucjach opiekuńczych aż do momentu zakończenia wszelkich formalności. W tej formie adopcji rodzice biologiczni od razu wybierają rodziców adopcyjnych dla ich dziecka. Zaznaczają to we wniosku do sądu, pomijając procedury wyboru rodziców adopcyjnych dla dziecka przez instytucje opiekuńcze. Niechciana ciąża to na pewno dramat, ale sprzedaży dziecka nic nie usprawiedliwi! Trudno przejść obojętnie wobec tak niewiarygodnego zachowania rodziców dziecka. A wy jak oceniacie matki wystawiające swoje dziecko na sprzedaż? Wyraźcie swoją opinię w komentarzach! Źródło: Dziennik Bałtycki, Zobacz też: Wiosną nie ma smogu? Dość legend i mitów na temat zanieczyszczenia! Spacer z dzieckiem kontra powietrze! Sprawdź, kiedy wyjście na dwór wychodzi maluchowi na zdrowie? 10 sygnałów, że możesz mieć problemy z płodnością [WIDEO]
Życie pisze nam różne scenariusze. Niektóre z tych kobiet bardzo cierpiały po oddaniu dziecka, a dla innych była to zwykła decyzja. Fot. Thinkstock Kobiety już nie boją przyznawać się do braku chęci rodzenia dziecka, aborcji czy oddania potomka. Tak jak kiedyś nie wypowiadały się na ten temat, bo był w pewien sposób gloryfikowany, tak teraz można spostrzec wręcz odwrotną tendencję. To wygląda jakby matki dały upust tłumionej przez długi czas frustracji wynikającej z tego, że macierzyństwo to nie sielanka. Obecnie otwarcie wypowiadają się o cieniach rodzicielstwa – zmianach fizycznych, cierpieniu podczas porodu i trudach wychowywania. Po fali dotyczącej aborcji przyszedł czas na kwestię dotyczącą oddania dziecka do domu opieki. Na forach internetowych widnieje wiele wpisów matek, które kiedyś zdecydowały się na ten krok. Niektóre z nich nie żałują i postąpiłyby tak samo, ale inne mają wyrzuty sumienia. Skontaktowałyśmy się z kilkoma forumowiczkami i dwie z nich zgodziły się opowiedzieć więcej na ten temat. To będzie jak spowiedź - powiedziała jedna z nich. Przed kim? Przed innymi kobietami, matkami, nastolatkami, które kiedyś staną przed wyborem. Oprócz tego na zwierzenia zgodziło się kilka innych dziewczyn, pochodzących z bliskiego otoczenia naszych znjomych. Co bohaterki reportażu chcą nam powiedzieć? Przeczytajcie ich wyznania. Zobacz także: Aborcja: powód do dumy? Fot. iStock Kiedy Ilona podjęła decyzję o oddaniu dziecka, miała 28 lat. To nie była jej pierwsza ciąża. Kilka lat wcześniej urodziła swoje pierwsze dziecko. - Druga ciąża była zaplanowana. Ja i mój mąż chcieliśmy mieć więcej niż jedno dziecko. Niestety, gdy byłam w 7. miesiącu, zginął mój mąż i zostałam ze wszystkim sama. Nie zdołałabym sama wychować dwójki dzieci, po prostu nie było mnie na to stać. Po urodzeniu zostawiłam dziecko w szpitalu. Po jakimś czasie odbyła się rozprawa. Zrzekłam się praw do swojego dziecka. Minęły dwa lata. Wiem, że syn jest zdowy i ma fajną rodzinę zastępczą. O niczym więcej nie mogłam marzyć. Na pytanie, czy żałuje, Ilona odpowiada przecząco. - Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, aby zapewnić godne życie obojgu dzieciom. Wszyscy razem cierpielibyśmy biedę. Oczywiście nie chcę powiedzieć, że nie przeżywałam tej decyzji. Do dziś myślę o dziecku i codziennie się za nie modlę. Fot. iStock Ewa była nastolatką, gdy dowiedziała się o ciąży. - Właściwie nie miałam nic przeciwko temu dziecku, ale pojawiły się problemy. Mój chłopak nie zdał nawet matury, chociaż był starszy o sześć lat. Miał kiepską pracę i mieszkał z rodzicami w dwupokojowym mieszkaniu. Nie było warunków. Z kolei moi rodzice nie chcieli nawet o tym słyszeć. Powiedzieli, że narobiłam im wstydu i ledwo zdołałam ich przekonać do tego, że w ogóle chcę je urodzić. Oni zaproponowali jedynie pokrycie kosztów aborcji. Postawili mi ultimatum: Jeżeli chcę zachować dziecko, to mam się z nim wynosić. No i oddałam je. Dziewczyna nie wie, co stało się z jej dzieckiem. - Wierzę, że jest szczęśliwe. Teraz jestem w związku z innym mężczyzną i planujemy dzieci, ale już zawsze będę myślała o swoim pierworodnym. Zobacz także: Usunęła ciążę i zdradza, co czuła przed i po aborcji. Żałuje? Fot. Thinkstock Żaneta po prostu nie potrafiła pokochać. - Wszystkie kobiety opowiadają o tej pięknej miłości, która rodzi się pomiędzy kobietą a jej dzieckiem już na pierwszy widok. Nic takiego nie poczułam. W ogóle nic nie czułam. Patrzyłam obojętnie, jak moje dziecko płacze, robi się czerwone i nieudolnie próbuje chwycić pierś. Nie doświadczyłam żadnego uczucia wzruszenia. Po prostu zostawiłam je w szpitalu. Myślę, że taki maluch nie miał problemów ze znalezieniem rodziny zastępczej. Zdrowy, ładny chłopczyk. Na pytanie o ojca Żaneta kręci głową. - Ojciec dziecka nie chciał mieć nic wspólnego z jego wychowaniem. Związałam się z żonatym mężczyzną, który bał się odpowiedzialności i żony. Był tchórzem i z perspektywy czasu widzę jego prawdziwe „ja”. Ale nie byłam lepsza – niezdolna do pokochania własnego dziecka. W przyszłości ich nie planuję. Fot. iStock Paulina nie mogła znieść swojej córki. - Chyba nie byłam jeszcze dojrzała do macierzyńswta. Miałam 20 lat i całe życie przed sobą. Po urodzeniu dziecka zobaczyłam, jak wiele straciłam. Całymi dniami chodziłam niewyspana, a ona ciągle płakała, brudziła pampersy i domagała się jedzenia. Jeżeli ktoś uważa, że ma ciężko w życiu, proponuję urodzić dziecko, wtedy dopiero można poczuć prawdziwy ciężar. Planowałam iść na studia, a tu trzeba było zajmować się dzieckiem. Ojca nie znałam, to był jednorazowy wyskok. Na szczęście miałam tolerancyjnych rodzciów, którzy nie wyrzucili mnie z domu, ale z ulgą przyjęli moją decyzję o oddaniu małej do adopcji. Dziewczyna przekonuje, że nie tęskni za dzieckiem. - Tak jak wspomniałam, nie kochałam jej. Przez te kilka lat nic się nie zmieniło w tej kwestii. Teraz studiuję i jestem szczęśliwa. Mała pewnie też. Fot. iStock Milenie dziecko przeszkadzało w karierze. - Uważam się za kobietę nowoczesną. Mam dobrą pracę. Rozwijam się. Dwa lata temu w moim życiu pojawiło się dziecko. To była wpadka. Urodziłam je i próbowałam wychować, ale praca była dla mnie ważniejsza. Nie myślcie o mnie źle. Niektórzy ludzie potrafią poświęcić się dla drugiego człowieka, a ja robię to w stosunku do firmy, w której pracuję. Taka już jestem. Mój mąż podobnie. Dziecko spadło na nas niczym grom z jasnego nieba i zniszczyło wszystkie plany. Nie chcieliśmy mu kiedyś w przyszłości zarzucić, że zrujnowało nasze kariery, więc zdecydowaliśmy się je oddać. Nie było łatwo, ale udało się. Kobieta nie żałuje. - Myślę, że dziecko ma się teraz dobrze. Z nami nie byłoby szczęśliwe. Zobacz także: Urodziła żywe dziecko dzień po aborcji - WSTRZĄSAJĄCE! Ta strona używa plików cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies. Nie pokazuj więcej tego powiadomienia
fot. Adobe Stock Od kilkunastu lat pracuję w administracji szpitala onkologicznego. – Jak ty to wytrzymujesz? – pytają mnie często znajomi. Nie wiem, co mam im wtedy odpowiedzieć, bo każda odpowiedź jest albo straszna, albo nieprawdziwa. Po pierwsze nie można się przyzwyczaić do tego, co się tam widzi. Owszem, gdybym nie wyłączyła uczuć, przechodząc codziennie obok tylu ludzkich tragedii, to pewnie bym już dawno oszalała. Ale to nie znaczy, że się przyzwyczaiłam. Czasami drobna rzecz wyprowadza mnie z równowagi, wtedy biegnę do swojego gabinetu i zamykam się w nim, aż dojdę do siebie. Jej oczy miały ten sam fiołkowy odcień... Pewnego dnia szłam korytarzem na spotkanie z dyrektorem, kiedy pewna mała, blada twarzyczka przykuła mój wzrok. Ta dziewczynka wyglądała jak wykapana moja siostra, Joasia, kiedy miała z 5 lat. Te same ogromne oczy, owal twarzy, lekko odstające uszy... Wrażenie było tak silne, że stanęłam na jej widok jak wryta. Spojrzała na mnie mądrym, przedwcześnie dojrzałym wzrokiem dorosłego człowieka. Znałam takie spojrzenia, rzucały je bardzo chore dzieci, wymęczone terapią. Ale było w tych oczach coś jeszcze... Niezwykle rzadko spotykany fiołkowy odcień. Widziałam już w swoim życiu takie oczy. Dawno temu utonęłam w nich, tracąc kompletnie rozsądek i płacąc za to wysoką cenę. Przeszłam dalej, a w mojej głowie szalała burza myśli. Zapamiętałam sobie salę, przed którą stała dziewczynka i po spotkaniu z dyrektorem wróciłam w tamto miejsce. Spojrzałam na kartę pacjenta wiszącą na jednym z łóżek – Aleksandra D., lat 4. Kiedy dowiedziałam się, jak ma na imię mama dziewczynki poczułam, że staje mi serce... Postanowiłam wyjawić prawdę znajomej lekarce. Ta mała miała uszkodzony szpik kostny, który nie wytwarzał krwinek mogących tworzyć komórki zdolne do rozwoju. – To stan przedbiałaczkowy, konieczny jest przeszczep szpiku – powiedziała mi prowadząca ją, znajoma lekarka. – Co z dawcą? – zapytałam ze ściśniętym gardłem. – Wciąż szukamy. Ale jest kłopot, bo między małą a rodzicami nie ma zgodności tkankowej. Dalsza rodzina ojca nie zgodziła się na pobranie szpiku. – A matki?... – drążyłam. – Jej matka została adoptowana i nie wiadomo nic o jej prawdziwych rodzicach – odparła lekarka. Mimo że spodziewałam się takiej odpowiedzi, wytrąciła mnie z równowagi. Nie przespałam całej nocy. Rano ubierając się do pracy, byłam już pewna, co zrobię. Kiedyś postawiłam na pierwszym miejscu swoje dobro, teraz musiałam zadośćuczynić krzywdzie, którą wtedy zrobiłam. Poszłam prosto do pokoju lekarki. – Chodzi o tę małą Olę – zaczęłam odważnie. – Podejrzewam, że... – wzięłam głęboki oddech, a lekarka wpatrywała się we mnie uważnie. – Ona jest chyba moją wnuczką – wyrzuciłam w końcu z siebie. – Jak to? – pani doktor, która zna mojego męża i nastoletniego syna, oniemiała, nic nie rozumiejąc. – Z moich bliskich tylko rodzice wiedzą, że kiedy miałam 16 lat, urodziłam dziecko – zaczęłam moją opowieść. Po raz pierwszy opowiadałam tę historię komukolwiek i czułam, że przynosi mi to ulgę, jakbym zrzucała ze swoich pleców ogromny ciężar. – Nie będę wchodziła w szczegóły, bo cała rzecz jest koszmarnie banalna – kontynuowałam. – On był moją wakacyjną miłością, pierwszym chłopakiem. Poznaliśmy się, pokochaliśmy, rozstaliśmy we łzach. A ja po powrocie z wakacji odkryłam, że jestem w ciąży. I tak śmiertelnie bałam się reakcji rodziców, szczególnie ojca, że... nic im nie powiedziałam. Kiedy mama w końcu odkryła, że przestałam używać waty, tylko magazynuję ją w swoim pokoju, było już za późno na „załatwienie sprawy”. Ciąża miała prawie sześć miesięcy i musiałam urodzić. Rodzice byli w szoku, ale o dziwo pomogli mi wszystko bardzo dyskretnie załatwić. Na szczęście brzuszka jeszcze prawie nie było widać. Od dziecka jestem raczej „przy kości” i wszyscy to zaokrąglenie wzięli za przytycie. Wuj mamy był szefem znanego w całej Polsce sanatorium dla dzieci – bardzo dyskretny starszy pan. Od razu zrozumiał powagę sytuacji i załatwił mi fałszywe chorobowe papiery. Do szkoły poszła informacja, że wyjeżdżam na leczenie i będę kontynuowała naukę w sanatorium. A ja zostałam tam zapisana do normalnej szkoły i na miejscu, na drugim końcu Polski, urodziłam córeczkę. To był jeden z najkoszmarniejszych okresów mojego życia. Najważniejsze jest to, że mała od razu została oddana do adopcji. Zataiłam w dokumentach swoje nazwisko, tak aby ona nie mogła go nigdy poznać. Ale ja po latach dowiedziałam się, kto ją adoptował. Tylko tyle, że to wiedziałam, nic więcej. Nie kontaktowałam się z nią, nie powiedziałam nigdy mężowi, że jako nastolatka urodziłam dziecko, bo i po co? Zachowałam to dla siebie. Kiedy jednak zobaczyłam tę małą Olę na korytarzu, coś mnie tknęło. Ona wyglądała tak samo, jak moja młodsza siostra w dzieciństwie. Potem zdobyłam nazwisko panieńskie jej mamy i... zgadzało się z nazwiskiem przybranych rodziców mojej córeczki, więc mogłam podejrzewać, że jestem spokrewniona z Olą. Dlatego chciałabym zostać dawcą – wyrzuciłam wreszcie z siebie informację o mojej decyzji. Znajoma lekarka słuchała mnie cały czas nieporuszona. – Oczywiście, chcesz zachować daleko idącą dyskrecję? – zapytała tylko, kiedy skończyłam. – Zgadza się – potaknęłam. – Kiedy możemy pobrać ci krew? – nie pytała już o nic więcej. Bez wahania poddałam się temu zabiegowi Kwadrans później było po wszystkim. Krew poszła do badania, a ja mogłam zacząć trzymać kciuki za jak największą zgodność tkankową z Olą. – Całkowita! – powiedziała mi w końcu lekarka, a w jej oczach zalśniły łzy wzruszenia. – Miałaś rację, wiesz? Ta dziewczynka jest twoją wnuczką. Poczułam nagły przypływ czułości i... popłakałam się. Decyzję o oddaniu szpiku podjęłam od razu. Wieczorem poinformowałam męża, że zdecydowałam się na coś takiego, oczywiście zatajając fakt, że biorcą będzie moja wnuczka. – Zawsze wiedziałem, że kiedyś to zrobisz, moja ty dobra cudowna dziewczynko – przytulił mnie pełen podziwu dla mojej decyzji. Nie czułam się wcale bohaterką. Robiłam to, co powinnam, spełniałam tylko swój obowiązek, ale on przecież tego nie mógł wiedzieć. Na dwa tygodnie przed pobraniem szpiku pobrano ode mnie krew, 450 mililitrów, aby mi ją przetoczyć z powrotem po zabiegu. Zabieg przeprowadzono w naszym szpitalu, a personel ze zrozumieniem zachował całkowitą dyskrecję. Zostałam uśpiona, a potem w ciągu godziny pobrano ode mnie szpik metodą wielokrotnego nakłuwania kości biodrowej, nieco ponad prawym pośladkiem. Kiedy uznano, że jest już wystarczająca ilość, przerwano pobieranie i zostałam wybudzona. Zrobiono mi potem kroplówkę z mojej własnej krwi. Po niej zostałam przewieziona do sali pooperacyjnej, a po trzech godzinach byłam już na tyle silna, że przeniesiono mnie na salę. Jedyną pamiątką po pobraniu szpiku były ślady nakłuć na biodrze, jakby ktoś zrobił mi kilka zastrzyków. Mój szpik przeszedł przez filtrację, podczas której oddzielono od niego drobne fragmenty kostne i inne zanieczyszczenia. Przepuszczono go także przez „sito”, aby rozbić grudki posklejanych komórek i po tym wszystkim umieszczono w pojemniku do przetaczania. Na szczęście Ola ma taką samą grupę krwi, co ja, więc nie była potrzebna dodatkowa obróbka szpiku, nie usuwano z niego ani czerwonych krwinek, ani osocza. Był gotowy! Moja wnuczka przeszła swoją operację tego samego dnia, co ja. Otrzymała mój zdrowy szpik i pozostało nam tylko trzymać kciuki, aby jej organizm go przyjął. Została umieszczona w izolatce, bo jej układ odpornościowy kompletnie nie działał i organizm był całkowicie bezbronny. Swojego szpiku już nie miała, mój jeszcze nie produkował przeciwciał – mogło ją zabić byle przeziębienie. Przez chwilę trzymałam moją córkę w ramionach W ciągu tego miesiąca jej rodzice chodzili jak na szpilkach. Widziałam ich wielokrotnie na korytarzu – moją piękną dorosłą córkę i jej męża. Nie mieli pojęcia, że kobieta, która ich mija, jest dawcą i jest równie zdenerwowana stanem zdrowia Oli, jak oni. Kiedy w końcu z drzwi izolatki zdjęto kartkę „sala zamknięta”, miałam ochotę skakać z radości. I wtedy też na ułamek sekundy trzymałam w objęciach swoją dorosłą córkę. Rzuciła mi się w ramiona, szczęśliwa, tak jak rzucała się wszystkim przechodzącym pracownikom szpitala. Ale tylko ja czułam wtedy coś szczególnego... Na zawsze zapamiętam jej dotyk i zapach jej ciała. Będzie mi to musiało wystarczyć na resztę życia. Podobnie jak chwila rozmowy z Olą, do której wpadłam z gratulacjami. Podjęłam decyzję o zachowaniu anonimowości, bo nie chcę burzyć życia ani mojej rodziny, ani rodziny mojej córki. I tak przeszli dużo, po co im kolejne emocje? Ani Ola, ani jej mama nigdy się więc nie dowiedzą, kim jestem naprawdę i co zrobiłam. Dla nich obu zostanę na zawsze tylko jednym z pracowników szpitala. Więcej prawdziwych historii:„Mój brat ma 40 lat na karku, a spotyka się z nastolatką. Przecież to jeszcze dziecko!”„Nigdy nie kochałam mojego męża. Wyszłam za niego z wdzięczności, bo czułam, że tak powinnam postąpi攄Mąż mnie zdradził, więc nie mam wyrzutów sumienia z powodu własnego romansu. Kochanek uwiódł mnie i wykorzystał”
Pani Agnieszka urodziła swojego syna 9 lat temu. Przez pierwsze pół roku próbowała go wychowywać, ale nie dała rady, więc musiała go oddać. Ojcem chłopca jest o pięć lat starszy od niej mężczyzna, którego poznała przez Internet. Swoją wczesną ciążę kobieta tłumaczy tym, że w rodzinnym domu nie poświęcano jej zbyt wiele uwagi, więc szukała jej poza domem. - To, że oddałam to dziecko, to była jedyna słuszna decyzja jaką mogłam podjąć. Nic do niego nie czułam, ani miłości, ani nienawiści. Miałam straszne wyrzuty sumienia, bo tak naprawdę nie wiedziałam co jest dobre – opowiada pani Agnieszka. Takich kobiet jak Pani Agnieszka jak w Polsce znacznie więcej. Szacuje się, że każdego roku kilkaset matek zostawia swoje dzieci po narodzinach w szpitalu, a powody takiej decyzji bywają różne. Pani Anna oddała swoje dziecko, bo konkubent, na którego utrzymaniu była wraz czwórką dzieci nie chciał kolejnego dziecka. - Nie kamuflowałam tej ciąży. Wszyscy z rodziny wiedzieli, że będziemy mieli następne dziecko. Nie miałam warunków, trochę źle było w domu, nie miałam może idealnego partnera. W domu nie było nigdy pytania, czy to będzie chłopczyk, czy to będzie dziewczynka, w ogóle nie było tematu w domu. Stwierdziłam, że nie ma tematu i wtedy właśnie się zastanawiałam, co będzie z tym dzieckiem. Gdyby powiedział „no dobra, no to urodzisz”, może bym wtedy jakoś inaczej zrobiła. Ale że nie było reakcji… Po prostu stwierdziłam, że to jest mój problem – wspomina pani Anna. Pani Marzena jest samotną matką dwóch córek. Trzecia ciąża była dla niej sporym zaskoczeniem, kobieta była wtedy bez pracy i nie dałaby rady utrzymać kolejnego dziecka. Dlatego postanowiła oddać swoją 5 letnią dziś córkę do adopcji. Jeszcze będąc w ciąży znalazła dla niej rodzinę i dziewczynka prosto ze szpitala trafiła do domu swoich adopcyjnych rodziców. - Kiedy się dowiedziałam, że jestem w ciąży, to już wtedy zastanawiałam się co mam zrobić. Warunki w jakich wówczas przebywałam i zarobki jakie na tamten dzień miałam były nierealne, żeby wychować troje dzieci i utrzymać jeszcze siebie. Ja to wszystko skalkulowałam na chłodno. Ja uważałam, że to będzie najlepsze wyjście. Powiedziałam w pracy, że chcę oddać dziecko do adopcji i znalazła się osoba, która powiedziała, że ona nie może mieć dzieci i chętnie by zaadoptowała moje, jeśli ja wyrażę na to zgodę. Część osób wyzywało mnie od wyrodnych. Ale nie można mówić, że czegoś by się nie zrobiło, jeśli się nie było w danej sytuacji - mówi pani Marzena.
Adopcja ze wskazaniem polega na oddaniu dziecka do adopcji konkretnej osobie. Skraca to czas całego procesu, co oszczędza traumy dziecku, jak i pozwala rodzicom szybciej cieszyć się swoim maluszkiem. Adopcja ze wskazaniem ma jednak również przeciwników. Dlaczego? Depositphotos Czym jest adopcja ze wskazaniem? Adopcja ze wskazaniem polega na tym, że biologiczny rodzic dziecka wybiera dla niego rodzinę adopcyjną. Obie strony mogą więc wcześniej się poznać i tym samym stworzyć jak najlepsze warunki dla maluszka. Zdarza się bowiem, że na adopcję ze wskazaniem decydują się np. matki, które nie mogą ze względów finansowych, czy zdrowotnych podołać wychowaniu dziecka, ale pragną dla niego jak najlepiej. Taka adopcja pozwala także np. na przekazanie dziecka pod opiekę partnera, czy kogoś bliskiego, kiedy sami nie możemy z jakiegoś powodu zająć się naszą pociechą. Oddam dziecko do adopcji ze wskazaniem… Adopcja ze wskazaniem skraca proces ubiegania się o dziecko. Jest to zarówno dobre dla par, które już i tak najprawdopodobniej od lat starają się o potomka, jak i dla samego brzdąca, który może liczyć na opiekę kochających i oddanych rodziców, zamiast tułaczkę po domach dziecka itp. Przeciwnicy adopcji ze wskazaniem obawiają się jednak, że może ona prowadzić do “wynajmowania” kobiet do rodzenia dzieci, a same rodziny nie są, aż tak dokładnie sprawdzane, jak w przypadku adopcji blankietowej. Proces przy wskazaniu opiekuna dziecka przez biologiczną matkę przebiega szybciej, a pary ubiegające się o adopcję nie przechodzą aż tylu szkoleń, jednak mimo wszystko ostateczną decyzję podejmuje sąd. Jeśli instytucja zauważy jakiekolwiek nieprawidłowości, czy też sędzia będzie miał wątpliwości w sprawie adopcji, zawsze może zażądać przeprowadzenia dodatkowej kontroli oraz przedstawienia konkretnych dokumentów. Jak przebiega adopcja ze wskazaniem? W sytuacji, kiedy ubiegamy się o adopcję ze wskazaniem, musimy złożyć do sądu dwa główne dokumenty: zaświadczenie potwierdzające zrzeczenie się praw rodzicielskich przez rodziców biologicznych wniosek o przysposobienie dziecka w przypadku małżeństwa również odpis aktu małżeństwa. Na dalszych etapach procesu sąd może zażądać od nas kolejnych dokumentów jak np. zaświadczenie majątkowe. Niezależnie jednak od rodzaju adopcji, w przypadku nowo narodzonego dziecka, biologiczni rodzice mają 6 tygodni na zmianę decyzji. Historie rodzin adopcyjnych Adopcja ze wskazaniem nie jest częstą praktyką w Polsce. Przykładowo w Stanach Zjednoczonych już w czasie ciąży można załatwić dokumenty związane z adopcją. Owszem ma to swoje minusy, jednak znacznie ułatwia tworzenie rodziny z noworodkiem już od pierwszych dni jego życia. Często kobiety już w czasie ciąży wiedzą, że nie są w stanie zapewnić dobrych warunków do wychowania maluszka, więc taka opcja jest dla nich idealna. Jak możemy jednak przeczytać na forach internetowych, adopcja ze wskazaniem jest niezwykle rzadką praktyka w Polsce. Jedna z mam na forum opisała swoją historię. Kobieta chciała oddać dziecko do adopcji ze wskazaniem ze względu na swój zły stan zdrowia i brak odpowiednich warunków. Ośrodek Adopcyjny, zamiast jej pomóc, zaproponował oddanie dziecka do adopcji dopiero po narodzinach w szpitalu, przez co żadna ze stron nie mogła się spotkać przed procesem adopcyjnym. Nie jest to ani dobre dla dziecka, ani dla biologicznych rodziców, którzy mimo, że nie są w stanie zająć się maluszkiem, chcą dla niego jak najlepiej, a tym samym chcą wiedzieć, do jakiej rodziny trafi ich dziecko. – Chciałam oddać dziecko, znaleźć mu rodziców i móc dalej normalnie żyć. Liczyłam na pomoc instytucji do tego powołanych, ale nikt mi tej pomocy nie udzielił. Zostałam ze swoją niepewnością o los dziecka i ze świadomością, że je porzuciłam?- napisała forumowiczka. System adopcyjny w naszym kraju wymaga dopracowania. Czasem ubieganie się o maluszka trwa latami, więc lepiej się nie nastawiać, że będzie to łatwy i przyjemny proces, ale też nie należy się poddawać. Jeśli jesteśmy otwarci na stworzenie domu pełnego miłości, na pewno nasze marzenie się ziści, choć czasem potrzeba nam będzie dużo cierpliwości. Zobacz więcej: Historie rodzin, które zdecydowały się na adopcję ze wskazaniem
oddałam dziecko do adopcji